Eurowybory zbliżają się dużymi krokami. Niestety dla większości polskiej sceny politycznej są one traktowane jako element rozgrywki krajowej i co najwyżej test przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi. To pokazuje, jak ograniczone horyzonty myślenia o naszym kraju ma większość rodzimej klasy politycznej. Co najwyżej do 10 centymetrów od czubka własnego nosa. Udzielni władcy, rozdają miejsca na listach albo w nagrodę (wysoka dieta europosłów), albo za karę (zesłanie za brak zasług na krajowym podwórku). Nikomu nie chodzi o dobro wspólnoty europejskiej, z której my jako kraj czerpiemy pełnymi garściami.
Wiosna, dla której te wybory są kluczowe dla przyszłości kraju, jest już po europejskiej konwencji programowej. Żadnych obłych zdań, tylko konkrety: Europejski program walki z rakiem, Karta Praw Kobiet, Fundusz Wolnych Mediów, Erasmus 2:0 i oczywiście Europa wolna od węgla i smogu. Żadnych przypadkowych ludzi na listach tylko znający języki Europejczycy, którzy wiedzą, jak działa UE i co robić, aby funkcjonowała jeszcze lepiej. Bo w tych wyborach chodzi o Europę, a nie o poszczególne grajdoły obsadzone przez politykierów. Bo im silniejsza Unia, tym silniejsza i bardziej bezpieczna Polska. Im lepsza współpraca krajów członkowskich, tym większy dobrobyt ich mieszkańców. To banały, ale trzeba je powtarzać, bo polityczni szarlatani także u nas, w kraju, próbują te oczywistości obalić. Niczym antyszczepionkowcy albo płaskoziemcy.
Unia Europejska to najbardziej udany w historii Europy projekt polityczny, gospodarczy i społeczny, bo zjednoczono europejskie narody bez krwi, ognia i żelaza. Bo przez te wszystkie dekady po II Wojnie Światowej członkowie wspólnoty dokonali ogromnego skoku cywilizacyjnego, i to powstając z powojennej ruiny. Bo okazało się, że Polak, Francuz i Niemiec może ze sobą współpracować i okazuje się, że wszyscy wygrywają. Bo udowodniliśmy, że granice to stan umysłu, a nie szlabany, i że można bez nich żyć.
Właśnie wracam ze spotkania z Fransem Timmermansem, wybitnym Europejczykiem i przyjacielem Polaków. To smutne, że holenderskiemu politykowi bardziej zależy na polskiej praworządności i polskiej konstytucji niż polskiemu premierowi czy prezydentowi.
Startuję w wyborach do Parlamentu Europejskiego, bo chodzi mi o tę silną, sprawną Europę, która bez Polski jest niepełna i bez której Polska nie może się rozwijać. A przyszło nam żyć w takich czasach, że rządzący chcą nas od tych europejskich wartości oddalić. A chodzi o to, aby umacniać polskość w Europie i europejskość w Polsce. Bo obie strony mają sobie wiele do zaoferowania. Ale żeby do tego doszło, to wpierw trzeba się odważyć rozmawiać i szanować się nawzajem.
Chcę promować polskie innowacje w Europie, naszych artystów i fantastycznych ludzi z organizacji pozarządowych, aby mogli swoje projekty rozciągnąć na całą wspólnotę. Zależy mi na intensyfikowaniu kontaktów między ludźmi, bo uprzedzenia, strach i niepewność najlepiej przełamywać twarzą w twarz. A bez tych zbędnych ciężarów ludzi między sobą się już dogadają. Z drugiej strony w Polsce wciąż zbyt mało jest europejskich standardów i tu widzę wielkie pole do pracy: wspierania równości płci, w zwalczaniu dyskryminacji ze względu na orientację seksualną, niepełnosprawność, wiek, światopogląd. Właśnie o to chodzi w tych wyborach: o współpracę, o rozwijaniu skrzydeł Polaków w Europie i o wspieraniu nas w byciu Europejczykami bez kompleksów i strachu.
Nie o frukty, nie o trzynastki, plusy i minusy. Unia Europejska trwa i wbrew życzeniom wielu politycznych hochsztaplerów ma się dobrze. Bo to projekt nieustannie tworzony przez wiele otwartych umysłów i pojedyncze zakute głowy tego nie zmienią.