3 października odbył się kolejny czarny marsz kobiet przeciw próbom odzierania nas z godności i pozbawiania prawa do decydowaniu o własnym ciele. Bo to są prawdziwe powody naszego protestu. Kwestie dostępności aborcji czy antykoncepcji awaryjnej to jedynie konkretne przypadki problemów wynikających z nieprzestrzegania godności i wolności.
Podobnie jak rok temu pogoda dopisała i znów parasolki się przydały. Podobnie jak rok temu władza nic nie zrozumiała z tego masowego sprzeciwu obywatelskiego i próbuje wprowadzać nieludzkie wobec kobiet prawo antyaborcyjne, ograniczać dostęp do antykoncepcji i wmówić uczniom, że zostali znalezieni w kapuście.
Dziwnym zbiegiem okoliczności dzień po Czarnym Marszu do kilku siedzib organizacji kobiecych, w tym do centrali i oddziałów Centrum Praw Kobiet oraz do lubuskiego Stowarzyszenia BABA weszła policja i zabezpieczyła sprzęt komputerowy i dokumentację. Rzekomo w związku z postępowaniem wobec urzędników z Ministerstwa Sprawiedliwości pracujących w latach 2012-2015.
Trudno uwierzyć w takie zbiegi okoliczności, zwłaszcza, że sprawa jest od początku mętna i przedstawicielki organizacji, na które przeprowadzono nalot do tej pory nie wiedzą dokładnie w związku z czym zarekwirowano dokumentację. Za to przekaz od władzy jest jasny: nie podnoście głowy, nie stawiajcie się, żadnych czarnych marszów, bo pożałujecie.
Właśnie w taki sposób umiera społeczeństwo obywatelskie i demokracja. Bo jeden mały człowiek (i nie mam tu na myśli wzrostu lecz charakter) forsuje swoją wizje kraju, społeczeństwa i miejsca w nim każdego z nas.
Nasz protest zbiegł się z wynikami kolejnych badań preferencji wyborczych, w których Prawo i Sprawiedliwość notuje rekordowe wyniki poparcia. Z jednej strony masowe i ostre protesty przeciwko rządowej polityce wobec kobiet, przeciw wycince puszczy białowieskiej czy w obronie sądów, a z drugiej strony czterdzieści parę procent poparcia dla ekipy, która tak często zmusza nas do wyjścia na ulice. Gdzie tu logika?
Stąd też tytułowe pytanie. Prowokacyjne, ale na czasie. Żaden rząd po 1989 roku nie prowokował tak częstych obywatelskich protestów.
Czy rzeczywiście mamy do czynienia z dwiema Polskami?
Obywatelską i wolnościową z jednej i katolicko-narodową z silną potrzebą hierarchii z drugiej strony?
Czasem mam wrażenie, że wspomniana wolność i godność dla części z nas jest warta tyle, żeby porzucić swoją strefę biernego komfortu, wyjść na ulicę bez względu na pogodę i z całego serca walczyć o to, czego nie da się spieniężyć. Bez oglądania się na innych, z narażeniem na niewygodę, bluzgi a nawet na przemoc fizyczną.
A co z tymi, którym duszny, pełzający autorytaryzm nie przeszkadza?
Sprzedali wolność za 500 co miesiąc?
A może jej w ogóle nie potrzebują?
Bo nie oszukujmy się, że jest tak, że po wprowadzeniu programu 500+ prawie połowę społeczeństwa obecny rząd wyciągnął z nędzy.
A może nie tyle 500+ tak działa propisowsko, a potrzeba igrzysk, którą do opanowania ludu stosowali już w starożytności Rzymianie? Nie mamy gladiatorów i dzikich lwów, ale mamy ataki na kolejne grupy społeczne i zawodowe: przedsiębiorców (przeciąganie zwrotu VATu), sędziów (demontaż TK, ustawy PiS i prezydenckie o ustroju sądów powszechnych, KRS i Sądu Najwyższego), opozycję (zdradzieckie mordy i kanalie). Czyli dowalamy tym, którzy mają choć trochę lepiej bez wnikania czy ukradli czy zapracowali. To są igrzyska, na których skupia się uwaga ogółu, a po cichu wprowadzane są zmiany, które dotykają wszystkich: wzrost podatków, wzrost cen, deforma edukacji, planowany całkowity zakaz aborcji i ograniczenie antykoncepcji.
Przypomina mi się scena z „Dnia Świra” Marka Koterskiego z modlitwą polaka (rozmyślnie z małej litery). Chyba właśnie taki mamy klimat w sporej części społeczeństwa. Tak daleko nie zajedziemy. Jeśli zabiorą nam wolność, to wszystkim bez wyjątku i niezależnie od tego czy z niej korzystamy, czy wystarczą nam tylko igrzyska.