Żółty, a właściwie to chyba kanarkowy żakiet premier Beaty Szydło wywołał ogólnonarodową dyskusję. A nawet ponadnarodową, bo jej echa dotarły nawet do Wiednia, gdzie w weekend spotkałam się z politykami partii opozycyjnych z całej Europy. Dyskusja w Polsce okazała się do tego stopnia gorącą, że zapomniano wysłuchać słów Pani Premier. Skupiono się za to na komentowaniu tego jak wyglądała. Nie jestem wyrocznią modową, nie odważę się więc wydawać tak kategorycznych (jak niektórzy) sądów na temat stroju polskiej Premier w Rzymie. Odważę się jednak zapytać dlaczego nikt z taką atencją nie komentuje wyglądu mężczyzn polityków?
Ministrów w bardzo złych krawatach lub garniturach sprzed dekady, posłów z łupieżem lub w za dużych spodniach czy wręcz brudnych koszulach albo ufajdanych butach. Nikt tego nie zauważa, wszyscy widzą za to kobietę. A to Beatę Szydło w żółtym garniturze lub nogi premier ze śladami po podkolanówkach, a to Ewę Kopacz z zagięciami na spódnicy, wszystkie inne „wpadki” kobiet będących politykami i wreszcie zwykłe Polki, którym prawo do doboru stroju należy się jak psu buda.
Kobiety pod ostrzałem
To kolejny dowód na to, że to, o co walczy Nowoczesna, równość kobiet i mężczyzn w każdej dziedzinie życia nie jest wymysłem postrzelonej feministki. Równość w życiu publicznym to realny problem. I dotyczy to w równym stopniu posłanek PiS – z premier na czele, posłanek Nowoczesnej, dziennikarek, których wygląd jest poddawany nieustannej ocenie i wszystkich innych kobiet, których strój jest lustrowany i komentowany, gdy tylko wejdą do swojego miejsca pracy. Wygląd przysłania niektórym wszystko. Modowe popisy mężczyzn nie są tematem pogawędek przy kawie czy prowadzonych publicznie (często w internecie) dyskusji. Kobiecie natomiast można wytknąć wszystko.
Dlatego będę broniła dziś i Premier Szydło i wszystkich Pań, którym dostało się za wygląd, które przepuszczano przez prasę za to, że nie wyglądają jak okładki Vogue’a, które – w czyimś mniemaniu – nie są trendy. Krytykanctwo przychodzi łatwo, jest bezrefleksyjne. Łatwo jest przerobić kogoś na MEM-a i wyśmiewać. Łatwo jest, jak w przypadku zwykłych kobiet, matek, żon, sióstr, studentek, uczennic, urzędniczek etc. – wyśmiać strój, wygląd czy „ocenić” urodę. Kulturze obrazkowej, w której żyjemy, nie wystarcza już strój czysty, schludny i na miarę możliwości. Każda z nas musi być chodzącą reklamą francuskich domów mody, bo inaczej dostaje po głowie. Bo przecież mężczyzna – nie tylko polityk – może zwykle wyglądać jak chce.
Żakiet ważniejszy od treści
A niebywałym wprost skandalem jest pisanie, że we Włoszech żółty kolor kojarzony jest z prostytutkami. Ktoś, kto tak mówi powinien połknąć własny język. Tej wypowiedzi nie da się obronić z żadnej strony. Zwłaszcza, że czytam opinię eksperta protokołu dyplomatycznego prof. Janusza Sibora, który rzuca na kostium Beaty Szydło inne świtało. „Według badań psychologów, kolor żółty symbolizuje problemy z komunikacją. Dlatego jest polecany np. studentom, którzy idą na trudne egzaminy i nie są do końca nauczeni. Nakładając taki żakiet, Szydło pokazuje, że chce rozmawiać chce się z Unią Europejską komunikować, nawet pomimo problemów, jakie istnieją w tej komunikacji – kontynuuje ekspert. Jego zdaniem, to jasny komunikat dyplomatyczny: nie potrafimy się z wami dogadać ale wciąż tego chcemy.” – mówi prof. Sibora.
I to na działaniach Pani Premier się skupmy i oceniajmy je . Strój w którym to robi jest jednak drugorzędny. Co z tego, że będzie wyglądała jak milion dolarów, jeśli pewnego dnia zakomunikuje nam, że Unia Europejska jest zła i należy z niej wyjść? Nawet najpiękniejszy i najbardziej udany strój nie sprawi, że poczujemy się lepiej, gdy Unia zdecyduje się przykręcić Polsce kurek z dotacjami. Obłędna marynarka nie wyeliminuje zagrożenia, że Polska będzie w Unii krajem drugiej lub trzeciej kategorii, z którym zupełnie nikt nie będzie liczył.
I to są prawdziwe, realne problemy. I to powinniśmy oceniać i krytykować. Na to powinniśmy patrzeć, a nie na kolor kostiumu Beaty Szydło.